Dr Remy Hadley
Autor: ToAr | Kategoria: Sezon 6 | data: 9 lutego 2010 | Odsłon: 10278
Na ten odcinek fani "House'a" czekali od dawna. Odcinek w całości został poświęcony Cuddy (to jest - podobnie jak epizod "Wilson" pokazuje wydarzenia z perspektywy konkretnej postaci). Stacja Fox pokazała odcinek wczoraj wieczorem. Jak wypadł? Czy rzeczywiście okazał się taki rewelacyjny i wart oczekiwania? (Uwaga! Spojlery)
Początek tego odcinka został wypuszczony do sieci już jakiś czas temu. Głównie po to, żeby narobić widzom apetytu.
Widzieliśmy w nim początek zwykłego dnia pracy dla Lisy Cuddy: wstaje wcześnie rano, potem joga, mycie, opieka nad dzieckiem, zero czasu na śniadanie i picie kawy w przelocie. Jedynym zakłóceniem było przyjście Lucasa, które... opóźniło wyjście Lisy o kilkanaście minut. Drogocenne kilkanaście minut, przez które dyrektorka szpitala Princeton Plainsboro przez resztę dnia będzie w sporym niedoczasie...
A dalej? Dalej dowiadujemy się jak ciężkie i pełne stresów ma życie nieustraszona Lisa, która stara się dzielić swoje życie między byciem odpowiedzialną i twardą szefową, a także dobrą, troskliwą matką. Cuddy biega po szpitalu, spotyka na swojej drodze mnóstwo zupełnie nieznanych nam osób (personel szpitala wyższego i niższego szczebla) i wpada raz na jakiś czas na House'a, który jak zwykle wystawia jej cierpliwość na próbę. Na dodatek negocjuje bardzo ważny kontrakt, zwalnia pracownicę, która kradła leki i użera się z pacjentem, który pozwał Chase'a za przyszycie mu odciętego palca. Jest zmęczona i znikąd nie widać dla niej pomocy. Na zewnątrz jest twarda, zdeterminowana, ale w rzeczywistości jest roztrzęsiona i ma wszystkiego dość. Jej dzień, opisany w odcinku i to co się w jego przeciągu dzieje, wystarczyłoby spokojnie na trzy - cztery trzymające w napięciu epizody. Na szczęście wszystko kończy się dobrze i Lisa wychodzi z pracy uśmiechnięta i zadowolona. Pokonała giganta, wygrała z oszustką i dodzwoniła się do niańki, żeby dowiedzieć się, że dziecku minęła gorączka i wysypka. Czego chcieć więcej?
Teoretycznie - niczego. Praktycznie - więcej sensu. I nie tyle chodzi o to, że sam odcinek nie miał sensu, ale o to, że niewiele wnosił do samego serialu. O tym jak ciężkie życie ma Cuddy w zasadzie wiedzieliśmy. Oczywiście, nie zdawaliśmy sobie może sprawy z tego z jak wieloma ciężkimi problemami musi się na co dzień zmagać, a także tego z jaką gracją sobie z nimi ostatecznie radzi. Nie wiedzieliśmy też jak naprawdę układają się jej relacje w związku z Lucasem, a także kto - o ile ktoś taki jest - bywa dla niej wsparciem w trudnych sytuacjach. O tym, że jest bezkompromisowa, profesjonalna, sprawiedliwa i dzielna wiedzieliśmy jednak bardzo dobrze od samego początku.
Scenarzyści przygotowali jednak dla widzów dwa prawdziwe zaskoczenia. Pierwsze to prawda o związku Cuddy z Lucasem, który jest irytujący i wydaje się raczej przeszkadzać niż pomagać. Owszem - Lucas pojawia się u Lisy z lunchem i dba o nią na swój sposób, ale absolutnie nie jest dla niej oparciem. Tym jest raczej - o dziwo (i to drugie zaskoczenie) - House, który co prawda irytuje Cuddy na każdym kroku, robiąc co chce i prowokując skandale, ale w chwili kiedy Cuddy naprawdę tego potrzebuje rozmawia z nią. Lisa wyraźnie mu ufa i słucha się go. On z kolei cieszy się z jej sukcesów, choć nie okazuje tego w widoczny sposób.
Jeśli miałabym wskazać pozytywy tego odcinka, to z pewnością będzie właśnie nakreślenie wyraźnej perspektywy, z której spojrzeć można na relację House'a i Cuddy, a także Cuddy i Lucasa. Potwierdziło się, że między Lisą i Gregorym istnieje coś poza zwykłą fascynacją fizyczną czy flirtem. Jest głęboka relacja, którą przy odrobinie chęci z obu stron, udałoby się przekuć w coś wielkiego i prawdziwego. Niestety, jest to nadal zbyt ukryte i wyparte. Ale to przecież nie jest odkrycie. To już wiedzieliśmy od dawna.
Czy w takim razie "5 to 9" cokolwiek zmienił w serialu? Raczej nie i z tej perspektywy można powiedzieć, że był zbędny. Co nie znaczy zły. To raczej taki sympatyczny ukłon w stronę Lisy Edelstein i jej postaci. A także próba wniesienia świeżości do fabuły, która nie do końca się powiodła. Miejmy nadzieję, że kolejny epizod będzie już starym, dobrym "Housem".
Juz myslalem, ze naprawde jestem jakis "inny". Ten odcinek podobal mi sie o wiele bardziej niz ten o Wilsonie. Jak widac, kazdy postrzega to nieco inaczej. I dobrze. Rzeczywiscie brak House'owego sarkazmu byl w tym odcinku odczuwalny ;-/ Poczekamy wiec na nast. normalny odcinek. 1 marca chyba dopiero (?)
A mnie się a i owszem podobał ten odcinek. Stanowił jakąś odmianę. Na stałe w tym stylu bym nie chciała, ale pojedyńczy odcinek bardzo na +. I uważam, że ciekawszy niż Wilson.
A tak na marginesie, gusta są różne, ale jak dla mnie w tej recenzji za dużo ironii się znalazło.
a ja muszę powiedziec że ten odcinek podobał mi się bardzo nie dośc że konkretna odskocznia od codziennej diagnostyki, to na dodatek te "Housowe" zakłady były genialne zaczyna się powrót do starego jajcarza czy mnie się tylko zdaje ;D
oni robią odcinki "tego typu" tylko dlatego, że choroby im sie kończą. ja jestem wielką fanką Cuddy i Huddy, ale ten odcinek był dla mnie nudnawy, nie było tego House'owego sarkazmu, śmiechu, tego - co kochamy w tym serialu. Postać Cuddy jest troche idealizowana, dlatego SAMA jest nudna. Myśle że scenarzyści wezmą pod uwagę to ze odcinki bez House'a są naprawdę nudne :/
Jak powiedział poeta "Panie, toż to jakaś lypa." O ile "Wilson" był interesujący, o tyle oglądając ten odcinek, czułem, jakbym oglądał inny serial. Nie mówię, ze był zły, ale mniej 'fajny' od zwykłego "Hałsa"
A tak nawiasem - Was też raziło przejście z tej wesoławej piosenki na początku do piosenki napisowej("Teardrop"?