Jeśli rozmawiasz z Bogiem, jesteś religijny. Kiedy Bóg przemawia do ciebie jesteś chory psychicznie

Dr Gregory House


Izba przyjęć: Za co tak naprawdę lubię House'a?

Autor: ToAr | Kategoria: Serial | data: 4 lutego 2009 | Odsłon: 1396


Pisząc niedawną recenzję setnego odcinka House'a zaczęłam się poważnie zastanawiać nad jedną rzeczą - jak to możliwe, że tak schematyczny i przewidywalny serial jest tak popularny i... wciągający. Poważnie. Pomyślcie - od pięciu sezonów niemal wszystkie odcinki House'a są takie same: jest trudny medyczny przypadek, którego House nie chce przyjąć, pacjentowi ciągle się pogarsza, ma zawał (albo kilka), zespół się spina, kombinuje, leczy go na wszystkie wymyślone przez siebie choroby, a na około 7 minut przed końcem House ma olśnienie i okazuje się, że to jakaś uleczalna, błaha sprawa. I wszystko kończy się szczęśliwie.



To naprawdę niesamowite, że od tak długiego czasu ekscytuję się serialem, w którym w sumie niewiele się zmienia. Ok, zmienił się zespół, zmieniają się tzw. "konfiguracje towarzyskie", to znaczy np. House zbliża się z Cuddy, kłóci się z Wilsonem, prześladuje swoich współpracowników itp. Scenarzyści stają na głowie komplikując wątki poboczne i dodając serialowi coraz więcej melodramatycznych elementów. Ale schemat pozostaje ten sam.

Ostatnio koleżanka z Plotka, która nosi się z zamiarem obejrzenia pierwszego sezonu House'a zapytała mnie:

Ej, ale nie nudzi cię to? Przecież tam wszystko jest takie samo.

I nie bardzo umiałam jej odpowiedzieć. Bo w sumie zdaję sobie sprawę z tego, że według House'owych olśnień można sobie zegarki ustawiać (następują one najczęściej w około 35-37 minucie odcinka), z drugiej strony po prostu lubię tego gościa. Rozpisałam sobie nawet w punktach za co lubię House'a. I tak, lubię go:

- za House'a - jego poczucie humoru, trudny charakter, spojrzenie (ok, jestem kobietą i mam słabości)

- za tandem z Wilsonem - cudowna para i cudowne dialogi

- za pokręcone relacje międzyludzkie - fajnie, że nie jest dosłownie i tak do końca przewidywalnie

- za nazwy chorób, których nie rozumiem i nawet nie umiałabym powtórzyć

- za to, że to nigdy nie jest toczeń (kiedyś były takie koszulki promujące serial "It's never Lupus")

- za ironię (tak po prostu)

- za Massive Attack w czołówce

- za zaskoczenia, które mimo wszystko się zdarzają (np. finałowy odcinek czwartego sezonu)

- za całokształt:



Możecie się ze mną zgodzić, albo i nie, ale jest w tym serialu coś, co sprawia, że uzależnia. Nawet jeśli doskonale wiadomo jak będzie skonstruowany :-) Tyle ode mnie.

Źródło: Kaja Szafrańska, popcorner.pl

Zgłoś błądStaramy się, aby na tej stronie były jak najbardziej wiarygodne informacje. Jeżeli, więc zauważysz jakikolwiek błąd, to prosimy o zgłoszenie go wraz z podaniem linka do strony, na której się znajduje. Możesz się z nami również podzielić uwagami na temat strony. Za wszelką pomoc dziękujemy!
wasze komentarze (0)Dodaj kometarz »



Możesz być pierwszą osobą, która doda komentarz.