
Dr James Wilson
Autor: ToAr | Kategoria: Serial | data: 10 lutego 2012 | Odsłon: 2945
XXI wiek przeniósł nas w złote czasy telewizji. Za nami doświadczenia z tak wybitnymi produkcjami, jak „Rodzina Soprano”, „Zagubieni” czy „24 godziny”. Dwa lata temu żegnaliśmy te dwa ostatnie. W tym roku czekają nas kolejne rozstania – to już definitywny koniec „House’a” i „Gotowych na wszystko”.
Historia obydwu tych seriali zaczęła się w 2004 roku. Pojawili się wtedy panowie David Shore i Marc Cherry. Pojawiły się zamówienia na nowe seriale. I tak FOX chciało mieć w swojej ramówce nowy serial kryminalny, który mógłby stać się silną konkurencją dla innych produkcji wielkiej czwórki. Shore miał jednak zupełnie inny pomysł. Pomysł, którym pogodził wszystkich. Z jednej strony mógł w nim realizować swoje plany, a z drugiej strony sprostał oczekiwaniom stacji. Zaproponował zupełnie nową jakość w ówczesnej telewizji. Zaproponował pomysł na serial medyczny, który będzie realizowany niczym serial kryminalny. Shore kazał się nam bowiem zastanowić nad tym, jaka jest różnica między zbieraniem dowodów i wykrywaniem przestępcy, a diagnozowaniem choroby u pacjenta. Jego zdaniem żadna. A gdybyśmy mieli na początku jakieś wątpliwości, to wszystkie osiem sezonów, które już prawie są za nami, sprawiają, że zostały one skutecznie rozwiane.
Być może nie wszyscy pamiętają teraz także o tym, że sama postać House’a nie od samego początku miała być taką, jaką już zapewne na zawsze zapadnie w naszej pamięci. Początkowo wcale nikt nie był taki pewien, że to będzie lekarz. Jasne, miał być cyniczny i zgryźliwy, zgorzkniały i sarkastyczny, ale mógł zajmować się zupełnie czymś innym. W pierwotnych planach pojawiały się takie pomysły, by House był profesorem literatury angielskiej, więźniem odsiadującym długoletni wyrok, czy nawet tak wydawałoby się od czapy pomysły jak te, by nasz bohater był teleankieterem czy hydraulikiem. Jakoś trudno sobie teraz, po tylu wspólnych latach, wyobrazić House’a jako kogoś innego niż wybitnego lekarza. Nie od początku to także Hugh Laurie był brany pod uwagę jako główny bohater tego serialu. Z jego najpoważniejszych i najbardziej serio branych pod uwagę kandydatów warto chociażby wspomnieć o Patricku Dempsey’u, który jednak ostatecznie zrezygnował z tej serii, po to tylko, by wylądować w innym serialu medycznym. Ciekawe, czy nie żałuje. Czasami. Mimo wszystko.
Nie do końca usłane różami były także początki „Gotowych na wszystko”. Ich pomysłodawca, Marc Cherry, początkowo nie spotykał się z zainteresowaniem ze strony stacji swoim pomysłem. Dopiero liczne zmiany w pierwotnym scenariuszu, pewna zmiana koncepcji przekonały ABC do dania zielonego światła temu projektowi. I jak widać, była to słuszna decyzja. Serial stał się bowiem wielkim hitem, który przyciągał przez kolejne lata przed telewizory nie tylko zdesperowane gospodynie domowe. Początki tych dwóch seriali są podobne także pod względem castingowego zamieszania. Otóż, niewiele osób już chyba o tym pamięta, ale początkowo rolę Susan wcale nie miała grać Teri Hatcher. Początkowo tę rolę zaproponowano Mary-Louise Parker. Aktorka odrzuciła ją jednak, twierdząc, że rola samotnej matki do niej nie pasuje. I tym sposobem, zamiast prać brudy na Wisteria Lane zajęła się handlowaniem marihuaną na przedmieściach.
House i Gotowe na wszystko to seriale zupełnie różne. Choćby na tej podstawowej płaszczyźnie – bohatera. Ten pierwszy to w zasadzie serial jednego bohatera. To serial, w którym Hugh Laurie specjalnie nie pytając się nikogo o zdanie, ukradł całą produkcję dla siebie. Już od pierwszej sceny. Już od pierwszych sekund, gdy widzieliśmy go kuśtykającego w przychodni i tak uroczo zgryźliwie narzekającego na swój straszny los na tym łez padole. W „Gotowych na wszystko” z kolei mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym. Z kobietami, których kreacje w głowie Marca Cherry’ego zrodziły się pod wpływem rozmowy z jego matką, gdy ta powiedziała mu, że wychowanie dzieci to straszna robota, że nie każdy zdaje sobie czasem sprawę z tego, jak zdesperowana może być gospodyni domowa. Teraz już wiemy. Wiemy także coś jeszcze. Że to idealne przedmieście z pierwszego odcinka to tylko fasada, że ci wszyscy piękni ludzie to tylko farsa. To wszystko jedna wielka gra pozorów. Gra, w którą grają wszyscy, bo tak samo jak wszyscy kłamią, tak samo wszyscy mają jakieś brudy do wyprania.
Minęło osiem lat. Ludzie umarli, ludzie się urodzili. Bohaterowie się pojawili i znikli. Jedni byli szczęśliwi, drudzy nie. Jedni znaleźli pracę, drudzy ją stracili. Nie zmieniło się jednak to, że obydwa te seriale utrzymywały przez te wszystkie lata pewien przyzwoity poziom, który sprawiał, że z przyjemnością miało się ochotę znów zobaczyć, co tam u naszego zgryźliwego dupka, albo przespacerować się ponownie ulicami Wisteria Lane. I nawet w tych momentach słabszych, w których nowomodnie fajnie było krytykować obydwa te seriale za wszystko i pisać, że skończyły się na którymś tam sezonie, to osobiście jednak nigdy nie straciłem tej podstawowej przyjemności, którą obydwie te produkcje mi zapewniały – frajdy i radości płynącej z ich oglądania.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Szczególnie sukcesy. Te bowiem trwają dopóki ktoś ich nie spieprzy. Sukcesu tych dwóch produkcji, jak dla mnie, nikomu nie udało się jednak zniszczyć, a ostatnie, bardzo dobre sezony obydwu produkcji, potwierdzają tylko, że przez tych ostatnich osiem lat mieliśmy możliwość obcowania z czymś niezwykłym. Czy koniec tych seriali to jednak dowód na to, że telewizja już nigdy nie będzie taka sama? Może i tak. A czy będzie lepsza lub gorsza? Pewnie pojawią się nowe seriale, nowe fascynacje i kolejne obsesje i szkoda tylko, że za kilkanaście lat już nie każdy będzie pamiętał o tych tytułach. A może jednak nie zapomnimy o nich tak szybko? Chyba jednak nie. Bo tak jak czasami mamy ochotę powrócić na tajemniczą wyspę pełną rozbitków, wyruszyć z Jackiem Bauerem na ratunek całemu światu, albo po prostu spotkać się z Przyjaciółmi, tak też pewnie za kilkanaście lat z przyjemnością wrócimy do seansu tych dwóch seriali i pokiwamy z uznaniem główką mówiąc do siebie, że tak, to rzeczywiście były złote czasy telewizji.
Jakie macie wspomnienia z ostatnich ośmiu lat? Jak wspominacie Wasze spotkania z tymi serialami?
tibor
popcorner.pl/blogi/popkultura
Telewizja już nie będzie taka sama. Zawsze będę oglądał [H]ouse'a, nawet wtedy, kiedy się skończy. Wciąż będę wracał do poprzednich sezonów, śmiał się z tekstów House'a, wczuwał w każdą scenę jak wtedy, gdy oglądałem ją po raz pierwszy. Ten serial był i będzie moim numerem 1 wsród seriali. Szkoda, że to się już kończy.
Osobiście nie oglądałem "Gotowych na wszystko" ale jeśli chodzi o Housa.....kurcze byłem z nim przez tyle lat, co wiecej ten serial był dla mnie wyjątkowy bo jakoś los zawsze tak chciał ze moje życie było w 90 % podobne do życia Housa...takie same relację z "koleżanką" ( Niestety Housa spieprzył ja też
) , taki sam przyjaciel i przede wszystkim taki sam charakter...nie wiem...moze podświadomie po prostu naśladowałem Housa
Dla mnie był to serial jedyny w swoim rodzaju, zacząłem go oglądać bardzo przypadkiem gdy leciał na TVP2...wiec moze i przypadkiem znajdę sobie kolejny serial na wysokim poziomie