Dr Gregory House
Autor: ToAr | Kategoria: Serial | data: 5 listopada 2011 | Odsłon: 1794
Na szczęście na pewno serialowych hejterów jest mniej niż prawdziwych fanów. Niestety są. I zawsze są zwarci i gotowi, by naciskać kolejne klawisze. Byle szybciej, byle tylko przelać do internetu więcej jadu i złości. Byle tylko zaspokoić swoje chore pragnienia...
W zasadzie można ich spotkać wszędzie. Piszą o wszystkim. Na każdy temat. Na wszystkim znają się najlepiej. Wystarczy przejrzeć jakiekolwiek komentarze pod jakimkolwiek tekstem. Coraz mniej tam konstruktywnej dyskusji, a coraz więcej infantylnego narzekania, przerzucania się obelgami. Wszystkowiedzący anonimowi krytycy ferują sądy, skazują na potępienie, gloryfikują i orzekają z pewnością wywołującą ciarki niepokoju co jest dobre, a co nie. Oni w sobie wiadomy tylko sposób posiedli prawo do ferowania wyrokami ostatecznymi. Powiesz coś, co im się nie spodoba – zjadą cię na wszelki możliwy sposób, a jeśli jeszcze będą mieli taką możliwość, to zaminusują na śmierć.
Hejter nie jest fanem, ale swą gorliwością byłby w stanie zawstydzić niejednego z nich. Spokojnie, nie mam zamiaru rozwodzić się nadmiernie tutaj nad nimi. Raczej chce tylko wyrazić pewien żal. Że to, co kiedyś kojarzyło mi się tylko z głupimi komentarzami na portalach informacyjnych, ostatnio coraz bardziej widoczne jest na portalach o tematyce serialowej. Jasne, zawsze pojawiały się takie komentarze, takie wpisy. Ostatnio odnoszę jednak wrażenie – a może mam po prostu pecha – że gdy przeglądam różne serwisy z newsami ze świata serialów, to trudno znaleźć taką informację, pod którą nie natrafiłoby się przynajmniej na jeden ziejący nienawiścią i ociekający jadem komentarz.
Co króluje? Osądzanie seriali po tematyce. Wystarczy, że hejter nie lubi takiej tematyki i już wypisuje, że serial jest beznadziejny i zupełnie niewart oglądania. Argument? Bo tak, bo hejter tego nie lubi. To przecież wystarczający argument w jego mniemaniu. Drugim koronnym argumentem jest jechanie po Amerykanach. O, przepraszam, posługując się prawidłową nomenklaturą, powinienem powiedzieć hamerykanach. Argument ten wykorzystywany jest zawsze wtedy, gdy coś komuś się nie podoba, a nie chce mu się – nie jest w stanie? Nie potrafi? – wyartykułować swoich poglądów w bardziej konstruktywny sposób. Przykłady? Jakiś serial jest bardzo popularny, a hejter go nie lubi? Hamerykanie są idiotami. Serial ma dramatycznie niską oglądalność? Temu też oczywiście winni są hamerykanie, bo wolą oglądać coś innego. Litości. Przecież to podstawowe prawo rynku, podstawowe prawo każdej osoby. Do korzystania z wolności i rozrywki tak, jak tylko ma do tego ochotę. A poza tym nie ma sensu tak hejtersko dramatyzować. To przecież właśnie tym hamerykanom zawdzięczamy świetne seriale, które także dzięki niezmiennym gustom amerykańskiej widowni mogły liczyć na przedłużenie i kolejne sezony. To dzięki nim „Zagubieni” czy „24 godziny” mogły gościć na telewizyjnych antenach odpowiednio przez 6 i 8 sezonów.
Po raz kolejny powtarza się stara prawda, że krytyk (w tym przypadku chyba raczej powinienem napisać „hejter”, bo na miano krytyka jednak trzeba sobie zapracować i być w stanie wykazać się jakąś wiedzą oraz doświadczeniem) i eunuch z jednej są parafii – obaj wiedzą jak, ale żaden nie potrafi.
Na szczęście wciąż potrafią twórcy seriali. Dokładniej „House’a” i „Gotowych na wszystko”. Bo to właśnie przy okazji tych dwóch seriali, mówiąc precyzyjniej, newsów na ich temat natknąłem się na takie komentarze. Wielką tajemnicą nie jest, że strasznie modne stało się ostatnimi czasy jechanie na maksa po tych produkcjach. Jeśli zaś chodzi o „House’a”, to wręcz chorobliwą obsesję można zauważyć u wszystkich tych, którzy krzyknąć pierwsi chcą, że to już koniec, że wreszcie jest informacja o tym, że nie będzie kolejnego sezonu. Zalecałbym dać sobie trochę na wstrzymanie, bo naprawdę, eufemizując nieco wyrażenie z piosenki Strachów na Lachy, efekt może być taki, że ktoś pierdyknie z tego napięcia ze szczęścia. Bo to dla niego będzie chyba szczęście? Tak? Nie wiem, ale tak zakładam. Bo skoro ktoś tak liczy na zakończenie jakiegoś serialu, którego i tak już podobno nie ogląda ani nie lubi, to nie wiem jak to inaczej określić. W sumie tutaj pojawia się kolejna dziwna sprawa. No bo skoro ktoś sam przyznaje, że coś mu się już nie podoba i nie daje przyjemności w trakcie seansu, to po co w to brnie? Czy to jakaś chorobliwa perwersja?
Skąd te emocje? Bo w odróżnieniu od wielu tych wszystkowiedzących krytyków wcale nie chciałbym żeby „House” kończył się właśnie na tym sezonie. Po wielu słabszych momentach – szczególnie z poprzedniego sezonu – widać, że serial trochę zaczyna odbijać się od dna. Choć z tym dnem to też może nieco za mocne słowo. Siódmy sezon bowiem moim zdaniem nie był tragiczny. Był nieco słabszy. Ale był potrzebny w pewnym sensie. Pokazywał bohatera w nowych realiach. Pokazał jak to wygląda. Zobaczyliśmy, że się to nie sprawdziło, więc teraz możemy zrestartować serię i spróbować od nowa. Jest odświeżona ekipa i znów jest to, co było tutaj najważniejsze obok naszego cynicznego dupka. Są ciekawe zagadki medyczne i pietyzm, z którym do nich podchodzą scenarzyści. Po sezonach, w których oszczędzano na animacjach 3D obrazujących rozwój choroby w organizmie, teraz wrócono do tego. I świetnie. Bo fajnie to wygląda. Przecież dzięki temu samemu bajerowi seria „CSI” wyglądała też tak dobrze i nowatorsko na ekranie.
Zaskakująco udany jest także początek ósmego sezonu „Gotowych na wszystko”. Twórcy wiedząc, że to już ostatnia seria, nie wprowadzali żadnej kolejnej tajemniczej rodziny. Skupili się na głównych bohaterkach eksponując na pierwszym planie znów to, co stanowiło o sukcesie tej serii na przestrzeni poprzednich lat. Jest intryga i są nasze bohaterki, które niczym James Bond w spódnicy są w stanie przezwyciężyć wszystko i wyjść z każdej opresji. Mamy ciekawą intrygę, która łączy wszystkie przyjaciółki i zmusza je do życia w zakłamaniu i rzeczywistości, w której być może będą musiały zrobić wszystko, byle tylko nie dopuścić do tego, by ktoś wyprał ich brudy i wyjawił je całemu światu. Przy tym wszystkim – póki co – wszystkie odcinki są ciekawie napisane i oferują widzowi dobry balans między wątkami bardziej dramatycznymi i komediowymi. Szkoda, że to już będzie koniec. Szkoda, bo strasznie polubiłem te cotygodniowe odwiedziny na tym surrealistycznym, acz przyjemnym przedmieściu. Chciałbym móc tam wracać jeszcze przez kolejne lata. Ale jest tak jest. Na pocieszenie przynajmniej można powiedzieć, że zanosi się na świetny sezon finałowy. Sezon, który będzie doskonałym uwieńczeniem ośmiu lat z desperatkami z Wisteria Lane.
tibor / popcorner.pl/blogi/popkultura
Możesz być pierwszą osobą, która doda komentarz.