Dr Gregory House
Autor: ToAr | Kategoria: Sezon 8 | data: 15 października 2011 | Odsłon: 3377
Wiem, że teraz panuje moda na krytykowanie Doktora Housa. Moda której sama, szczególnie pod koniec siódmego sezonu, zdecydowanie uległam. Walory tego serialu się rozmyły, a nawet najzagorzalsi fani, zaczęli głośno marudzić na powielany obsesyjnire schemat.
Zaczyna się przeważanie od zdarzenia - na przykład kobieta, która pewnego pięknego poranka dusi się przy śniadaniu. Potem owa kobieta dzięki niezwykłemu splotowi wydarzeń, trafia pod opiekę zespołu Housa. Kiedy Ona umiera na nieznaną nokomu chorobę, House tradycyjnie zajmuje się uprzykrzaniem życia innym, lub destrukcyjnym wypełnianiem obowiązków służbowych. W miedzy czasie wsłuchuje się w pomysły podwaładnych, i szuka rozwiązania następnej medycznej zagadki. Gdy nadchodzi moment kulminacyjny, nasz ekscentryczny doktor się spręża, wpada na genialny pomysł i ratuje pacjentkę. Kolejne szczęśliwe zakończenie, z wiecznie nieszczęśliwym głównym bohaterem. A może kolejny Vicodin?
Ta układanka widzom nie przeszkadzała, jeśli w serialu kipiało od ciętych, celnych komentarzy Housa. Prawidłowo rozpisane dialogi przez scenarzystów, były solą wielu fantastycznych epizodów. Świat Housa łamał powszechne konwencje, często polemizował z odbiorcą na tematy mało popularne, czy nawet tabu. Nie chcę napisać, że to się skończyło, wręcz przeciwnie. Po dwóch otwierających odcinkach ósmej serii, moje podejście do tej produkcji cechuje więcej życzliwości, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Czy to oznacza że odejście Lisy Edelstein, te wszystkie targające serialem zawieruchy, okazały się zbyt słabe, by powalić Housa?
Moje zdanie jest takie: oglądanie wciąż sprawia mi frajdę. Po tylu latach, większość produkcji z małego ekranu, osiąga coraz niższy poziom. Każdy pomysł ma swój początek i koniec. Wyciskanie soku z cytryny, tylko na stracie daje najlepsze efekty, potem trzeba taką cytrynę wyrzucić. Doktora Housa - przynajmniej jeszcze przez jeden sezon - wyrzucać nie trzeba. Najnowsza seria to będzie próba udowodnienia, że serial mimo zawirowań, wciąż jakoś się trzyma.
Tego nie można powiedzieć o samym Housie. W poprzednich wcieleniach, od 2004 roku, stacza się i stacza, z nielicznymi wyjątkami, kiedy faktycznie czuł się dobrze w swojej skórze. Dramat tego faceta polega na tym, że jego wyjątkowość, to zarówno jego przekleństwo. Nigdy nie przeżyje żadnego Carpe Diem, bo jedyne co potrafi najlepiej, to szukać dziury w całym. Z tego punktu widzenia, naturalną konsekwencją jego zachować, musi być katastroficzny koniec.
Być może nastąpi już w przyszłym roku, a być może dobre wyniki oglądalności, odwleczą w czasie decyzję włodaży FOX. Bez względu na to ile nam pozostało czasu z Housem, nie możemy zapomnieć, że już zawsze będzie tą postacią z małego ekranu, która arsenałem swoich możliwości powaliła nawet najbardziej wybrednych widzów.
Pojżemy zobaczymy.