Ludzie są najgorszym źródłem informacji o samym sobie.

Dr Gregory House


Izba przyjęć: Doktorze House, pójdę za panem wszędzie, czyli o ewolucji bohatera serialowego

Autor: ToAr | Kategoria: Postacie | data: 10 października 2011 | Odsłon: 2121


Uwaga. W tekście występują spojlery dotyczące seriali Grey's Anatomy, House, Bones i Castle.



Nadszedł najprzyjemniejszy moment w kalendarzu każdego serialomaniaka - czas jesiennych premier. Po mniej lub bardziej spektakularnych finałach te powroty oznaczają często zmiany... albo, co gorsza, ich brak. Podobno widzowie nie lubią, kiedy bohaterowie zanadto się zmieniają. A szkoda, bo najciekawsze seriale to właśnie te, w których bohater przeszedł metamorfozę.

Przed scenarzystami serialowymi stoją nie lada wyzwania. Muszą pogodzić (oczywiście w imię oglądalności) dwa sprzeczne trendy – bohaterowie mają dojrzeć, stać się lepszymi i szczęśliwszymi ludźmi (nie ma to jak happy end), a jednocześnie pozostać wciąż tymi samymi osobami (bo widz najbardziej kocha to, co już zna. Inaczej nie oglądałby seriali, tylko jak kulturalny człowiek chodził do kina). Nic dziwnego, że często kiepsko im to wychodzi. Najgorzej te wysiłki wypadają przy serialach proceduralnych, a najlepiej – przy sitcomach. Zapewne dlatego, że w przypadku komedii nie ma zbyt dużej potrzeby zmian. Bądź co bądź jej bohaterowie to prawie zawsze postaci przerysowane, karykaturalne. Jednak nawet tutaj od czasu do czasu trzeba wykazać się pomysłowością – aktorzy się starzeją i mniej więcej po czwartym sezonie nie wypada już tego nie zauważać. Na szczęście (dla scenarzystów) bohaterowi sitcomu wystarczy znaleźć nową pracę albo dziewczynę i już znowu może być śmiesznie.

Dokładnie odwrotnie dzieje się w przypadku seriali proceduralnych. Zasada niby taka sama – główni bohaterowie powinni być mocni i wyraziści, a przy tym koniecznie zabawni, akcja też przebiega w każdym odcinku wedle tego samego schematu. Problem polega na tym, że w przypadku seriali proceduralnych mamy uwierzyć, że tacy ludzie jak jego bohaterowie istnieją naprawdę. Nie mogą ograniczać się do odgrywania zabawnych gagów. Muszą mieć tzw. życie. No więc mają – scenarzyści wymyślają im niechciane ciąże, byłych mężów-psychopatów, śmiertelne choroby, z których tylko cudem udaje im się wyzdrowieć i tym podobne. W natłoku tych okropieństw (z tajemniczego powodu urozmaicenia fabuły prawie zawsze są jak rodem z koszmaru. Może jednak happy się tak świetnie nie sprzedaje) każdy normalny człowiek wpadłby co najmniej w depresję. Ale ponieważ widzowie nie lubią zmian, po bohaterach te wszystkie traumatyczne wydarzenia spływają jak woda po kaczce.

W efekcie mamy takie kwiatki jak w Grey’s Anatomy – główna bohaterka przeżyła w ciągu kilku lat: śmierć matki, śmierć macochy, chorobę alkoholową ojca, śmierć najlepszego przyjaciela, ciężką chorobę współlokatorki i poronienie. Nie wspominając o strzelaninie w szpitalu, kradzieży serca, quasi próbie samobójczej i jeszcze kilku innych atrakcjach. Przeciętna istota ludzka wylądowałaby po takiej dawce emocji w szpitalu psychiatrycznym. Ale nie Meredith – jej stalowym nerwom wystarczyło kilka sesji na kozetce u psychologa, żeby była jak nowa. A podobno taka z niej mimoza.

Sytuacja staje się jeszcze bardziej absurdalna, kiedy mamy do czynienia z parą głównych bohaterów, którzy, co powszechnie wiadomo, są sobie przeznaczeni, ale za żadne skarby nie można ich ze sobą połączyć w parę, ponieważ wtedy serialowi grozi natychmiastowy Efekt Moonlightning. Wychodzi jednak na to, że widzowie kochają być zwodzeni. Scenarzyści Castle czy Bones stają na głowie, żeby uniknąć rozładowania chemii między bohaterami, wymyślając idiotyzmy w rodzaju ciąż-niespodzianek (nie ma to jak złapać bohaterów na dziecko), a tymczasem oglądalność wciąż rośnie! Zaiste, jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe.

Jedynym bohaterem, który zupełnie się nie zmienia i wbrew pozorom jest to całkiem uzasadnione psychologiczne, jest Hank Moody z Californication. Po świecie chodzi cała masa takich buców jak Moody, którzy odpowiedzialnością za niepowodzenia życiowe obarczają wszystkich, tylko nie siebie, z upodobaniem popełniają na okrągło te same błędy, a potem jęczą byłym żonom/kochankom/kobietom, jacy to są nieszczęśliwi. Muszę powiedzieć, że przez pierwsze trzy sezony te jego ciągłe porażki były nawet zabawne, jednak im dalej w las, tym bardziej mnie ta niezmienność irytuje, mimo psychologicznego prawdopodobieństwa.

Ale wróćmy do tytułowego doktora House’a. Otóż jest to bohater, który w założeniu miał być postacią typową dla seriali proceduralnych – zabawnym, choć antypatycznym typem, którego perypetie trochę przerażają, a trochę uczą widza, że niefajnie jest być niefajnym. Jego rozwój nie miał zajmować zbyt wiele czasu antenowego – w końcu w proceduralach najważniejsze są sprawy, nie relacje między bohaterami. Producenci House’a zrobili jednak pewien błąd – do roli chamskiego doktora zatrudnili genialnego Hugh Lauriego. W efekcie to jedna z najlepiej zagranych ról w historii amerykańskiej telewizji publicznej. House jako bohater już dawno przerósł swój serial i zwyczajnie dusi się w szpitalnej scenerii. Stąd między innymi porażka sezonu siódmego, w którym scenarzyści nieudolnie starali się zamknąć bohatera ponownie w czterech ścianach Princeton‑Plainsboro. Jego związek z Cuddy był niewykorzystaną przez scenarzystów szansą. Zamiast skupić się na tym, co i tak już się dokonało za sprawą świetnego aktora – na przemianie bohatera – usiłowali tej zmiany za wszelką cenę uniknąć, produkując w efekcie jednej z najnudniejszych i najmniej prawdziwych sezonów w historii. Tymczasem ten serial to nie pacjenci – to bohater. Za Housem pójdziemy wszędzie – do szpitala psychiatrycznego, do więzienia, uciekniemy z nim na Karaiby, zamieszkamy w śmietniku. Biorąc pod uwagę wskaźniki oglądalności, które mimo przeniesienia serialu na mniej atrakcyjną godzinę wciąż prezentują się całkiem nieźle, można więc powiedzieć, że House przechytrzył scenarzystów własnego serialu – zmienił się mimo ich najszczerszych chęci, żeby tego uniknąć i udowodnił, że widzowie wciąż go kochają.

Może więc warto zaufać bohaterom i nie bać się zmian?

noida / Kacza Zupa



Zgłoś błądStaramy się, aby na tej stronie były jak najbardziej wiarygodne informacje. Jeżeli, więc zauważysz jakikolwiek błąd, to prosimy o zgłoszenie go wraz z podaniem linka do strony, na której się znajduje. Możesz się z nami również podzielić uwagami na temat strony. Za wszelką pomoc dziękujemy!
wasze komentarze (1)Dodaj kometarz »
  • qasx
    qasx10 października 2011, 21:51:36
    IP: db1fae59af53

    People dont't change.