Ja z kolei nie lubię zdrowych pacjentów.

Dr James Wilson


Izba przyjęć: Czarny chleb i czarna kawa, a może kilka tabletek Vicodinu?

Autor: ToAr | Kategoria: Sezon 8 | data: 4 października 2011 | Odsłon: 2275


Poprzedni sezon z pewnością nie należał do Dr. House'a. To był rok utyskiwań, narzekań i wylewania gorzkich żali na serial, który swego czasu uwielbiały miliony. Ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Dlatego widzowie, którzy postanowili obejrzeć nowy odcinek House'a, z pewnością nie mieli zbyt wielu oczekiwań i być może dlatego zostali pozytywnie zaskoczeni. Jak bardzo pozytywnie? Czytajcie dalej.



Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że ten serial to jeden bohater. Gdy nie ma House'a, nie ma serialu. Wszystkie dekoracje można zmienić, łącznie z obsadą drugiego planu i nikt za nimi nie zatęskni, bo gdy jest House jest dobrze. To trochę tak jak z MacGyverem, któremu wystarczyło pudełko spinaczy do papieru, żeby uratować świat. Były spinacze, było dobrze. To niesamowite, że Hugh Laurie ze swoją nieprawdopodobną charyzmą już ósmy rok jest w stanie prowadzić bohatera, któremu można zarzucić wiele, ale bez wątpienia, nie można mu odebrać tego, że mimo powtórzeń, schematów i kulejącego scenariusza, mimo najróżniejszych okoliczności życiowych, zawsze pozostaje wierny sobie i zasadom, które mają coraz wyższą cenę. Niezależnie od zmieniającego się świata przedstawionego, House pozostaje bohaterem nietuzinkowym, konsekwentnie wyważającym kolejne drzwi. Drzwi, za którymi nie kryje się nic dobrego.

Widzowie, którzy nie chcieli oglądać House'a w okresie romantycznych uniesień, mogą teraz triumfować, bo House nigdy nie był dalej od jakichkolwiek związków międzyludzkich niż w chwili obecnej. Możemy też podziękować Lisie Edelstein, że zrezygnowała z pracy na planie serialu, bo jest duża szansa na uniknięcie ckliwego happy endu. Owszem, prawdziwym wyzwaniem dla scenarzystów byłoby napisanie niezbyt sentymentalnego finału z Cuddy u boku House'a, tego jednak nie będzie, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

W nowym sezonie spotykamy House'a w więzieniu na pięć dni przed warunkowym zwolnieniem. Ośmiomiesięczny pobyt pozwolił mu zapuścić tam korzenie (o ile to w ogóle możliwe, w tak miłej instytucji jak więzienie), więc widzimy, że z kilkoma więźniami utrzymuje w miarę poprawne kontakty, z innymi niezbyt serdeczne, ale na ogół musi manewrować między najróżniejszymi oczekiwaniami, które stają się coraz większe, gdy osadzeni dowiadują się, że za kilka dni ma ich opuścić. Może nie było przy tym fajerwerków, zaskakujących zwrotów akcji, ale był House - taki, który wróży dobrze na przyszłość. Samotny, zupełnie odcięty od przeszłości, nie szukający wymówek i usprawiedliwień. Pogodzony z gorzkimi faktami, że w czasie minionego roku nikt nie zainteresował się jego losem. Po tym wszystkim co stało się w finale siódmego sezonu trudno spodziewać się innej reakcji znajomych, ale to paradoksalnie szansa dla bohatera. Być może nie na ''nowy rozdział w życiu'', jak zwykli mawiać bohaterowie oper mydlanych, ale na pewne przewartościowanie priorytetów. House rozumie, że z ludźmi raczej nic mu się nie uda (praktycznie na żadnej płaszczyźnie), ale może znaleźć dla siebie niszę i robić coś innego (wspomniał o doktoracie z fizyki). Oczywiście to się raczej nie wydarzy, ale sama myśl bohatera dobitnie potwierdza, że nie wszyscy musimy wić sobie wygodne gniazdka w społeczeństwie, że można też zrobić coś inaczej. Jakkolwiek banalnie to brzmi - warto czasem podjąć ryzyko zrobienia czegoś z myślą o sobie, a nie wbrew sobie, ale dla dobra otoczenia i szczęśliwego snu naszej babci. Postawa House'a jest skrajna, ale bardzo ciekawie wybrzmiewa myśli, że nie musimy uszczęśliwiać społeczeństwa na siłę poprzez dopasowanie się. House raz spróbował i jak to się dla niego skończyło?

House jest jednym z najodważniejszych bohaterów telewizyjnych ostatnich lat. Nie wynika to tylko z jego autodestrukcyjnego pędu. Najczęściej wynika to z jego światopoglądu, z którego nie może zrezygnować, choćby nawet i bardzo chciał. W jego wypadku chyba nawet pranie mózgu nie byłoby skuteczne. Oczywiście nie ma peleryny Supermana, ale i bez niej ma odwagę bronić swoich zasad (oczywiście te zasady nie muszą być ani szczególnie etyczne, czy prawe, ale są jego zasadami). I w imię tych zasad (a zwłaszcza tej, która nie pozwala mu zasnąć, gdy nie pozna odpowiedzi na zadane pytanie) jest w stanie zaryzykować własne zdrowie, zdrowie pacjenta czy bezpieczeństwo przyjaciela albo nieprzyjaciela. Taki po prostu jest. Wszystko to przypomnieli nam twórcy w nowym odcinku. Może nie było niespodzianek, metamorfoz, szaleńczego tempa akcji i królików z kapelusza, ale było dużo antybohaterskiego House'a, które tak bardzo lubiliśmy za to, że mówi wszystko to, co sami boimy się powiedzieć. Otwarcie sezonu było bardzo kameralne, niekoniecznie nowatorskie (milczący olbrzym jako kolega z celi, więzienna lekarka dająca się wciągnąć w diagnozowanie z House'em, zrównoważony kolega od szachów i kilku nieprzyjemnych gości z koszmarnymi tatuażami), ale na tyle wyważone i przemyślane, że zachęca do oglądania dalszych odcinków.

popcorner.pl



Zgłoś błądStaramy się, aby na tej stronie były jak najbardziej wiarygodne informacje. Jeżeli, więc zauważysz jakikolwiek błąd, to prosimy o zgłoszenie go wraz z podaniem linka do strony, na której się znajduje. Możesz się z nami również podzielić uwagami na temat strony. Za wszelką pomoc dziękujemy!
Zobacz fotogalerię: 8x01 Tweenty Vicodin
wasze komentarze (0)Dodaj kometarz »



Możesz być pierwszą osobą, która doda komentarz.