Dr Gregory House
Autor: ToAr | Kategoria: Sezon 7 | data: 25 maja 2011 | Odsłon: 11785
Dwa ostatnie odcinki serialu Dr House to dla fanów serialu swoisty powrót do korzeni. Pojawiły się bowiem wszystkie te elementy, które sprawiły, że House stał się najbardziej rozpoznawalnym lekarzem na całym świecie. Wpisanie osobistych problemów głównych bohaterów w szpitalny grafik dało efekt piorunujący i to dosłownie. Gdzie zatem spotkamy House'a na początku ósmej serii? Możliwe spoilery.
Warto wspomnieć o tym, co stanowiło preludium finału, ponieważ odcinek Po godzinach był na tyle interesujący, że w zasadzie także mógł zamykać serię. Pojawiła się Trzynastka i to nie w wersji ''nieomylnej buntowniczki'' jaką znamy ją na co dzień, ale jako osoba działająca autodestrukcyjnie i to do tego stopnia, że tylko silne potrząśnięcie (a dokładnie rzecz ujmując - mała bójka z Chase'em) sprowadza ją na ziemię i zmusza do tego, żeby wyartykułowa, o co jej właściwie chodzi. Trzynastka miotająca się wokół zobowiązań, które traktuje jak jedyne koło ratunkowe pokazała po raz kolejny jak duży potencjał ma postać i że intuicja scenarzystów, aby zrezygnować z kontynuowania wątku Cameron była słuszna. Okazuje się bowiem, że rola Olivii Wilde koniec końców przyćmiła bohaterkę Jennifer Morrison, która w jednym z wywiadów przyznała, że nie sądzi, aby miała powrócić na plan zdjęciowy House'a. Można było wyczuć w jej wypowiedzi nutkę żalu, bo jak się okazuje - nie dla wszystkich House był trampoliną do sławy. Na przykładzie Morrison widać, że kolejne propozycje były krótkoterminowe. Być może w przypadku jej roli w serialu Once Upon a Time będzie inaczej, ale ze względu na swoją tematykę - najprawdopodobniej nie przyciągnie on widzów House'a.
House walczący z bólem nogi za pomocą leku testowanego na szczurach - tego jeszcze nie grali w żadnym kinie. Akt desperacji, którego byliśmy świadkami z pewnością daje nam obraz człowieka pogrążającego się w niebywałej wręcz degrengoladzie, jednocześnie usiłującego znaleźć ulgę w cierpieniu i zranić się jeszcze bardziej. Z pewnością sam nie wie, który ból usiłuje zagłuszyć - ten po stracie Cuddy czy strach przed konsekwencjami zażywania niebezpiecznego leku, którego badania kliniczne zakończyły się fiaskiem. Operacja w domowej wannie była doskonale przemyślaną strategią i pokazała, że House wierzy w swoje talenty chirurgiczne i w takich chwilach zapomina, że jest tylko człowiekiem, sądzi bowiem, że potrafi przeskoczyć ograniczenia własnego ciała, nawet w momencie gdy właśnie ono odmawia mu posłuszeństwa.
W tym epizodzie dowiadujemy się o nim czegoś jeszcze - jako indywidualista, samotnik zawsze w pojedynkę staje do walki z przeciwnościami losu, ograniczeniami i dopiero w sytuacji ekstremalnej prosi kogoś innego o pomoc. Niemniej jednak House, żyjąc między ludźmi, ciągle pozostaje typem pustelnika i scena finałowa dobitnie to pokazała. Wszyscy ci, którzy obawiali się, że koniec końców House będzie spacerował z Cuddy i jej córką po plaży, idąc ku zachodzącemu słońcu, mogą spać spokojnie. To się nigdy nie wydarzy. I to nie tylko dlatego, że Lisa Edelstein nie pojawi się w kolejnym sezonie House'a. Przede wszystkim dlatego, że tożsamość House'a to tożsamość egocentryka, megalomana i nie chodzi tu o nacechowanie pejoratywne tych znaczeń, ale o naturę bohatera, której nie zmienią niedzielne obiadki, podwójne randki czy kurs tańca. W jego grupie krwi nie ma bowiem antygenu odpowiedzialnego za szczęśliwe życie rodzinne.
Nie mamy już złudzeń co do tego, że House kiedykolwiek stworzy szczęśliwy związek z Cuddy, ale pojawia się pytanie o to, co House będzie robił dalej. Jego praca w szpitalu nawet nie stoi już pod znakiem zapytania, ona się zakończyła definitywnie w momencie, gdy House postanowił dać upust swoim emocjom i jakże wdzięcznie zrujnował front domu dyrektorki szpitala, która właśnie urządzała podwójną randkę w towarzystwie swojej siostry. Czyżby House na stałe porzucił szpitalny kitel i skupi się teraz na tym, co wychodzi mu najlepiej, czyli sianiu zniszczenia i destrukcji gdziekolwiek się pojawi? Czy może liczyć na Wilsona? Czy może liczyć na kogokolwiek? Na te kluczowe pytanie odpowiedzi poznamy dopiero jesienią, ale scenarzyści już teraz powinni zacząć układać sensowne odpowiedzi jeśli chcą uniknąć wpadek z sezonu siódmego, który prezentował tak nierówny poziom, że trudno odnieść się do całości serii, gdyż była to paleta odcinków bardzo kiepskich i tych naprawdę sprawnie zrealizowanych.
Wspomnijmy jeszcze drugi plan - Taub jest coraz lepiej pisaną postacią. Od kryzysu wieku średniego począwszy poprzez problemy emocjonalne związane z własną tożsamością, skończywszy na roli ojca dwójki dzieci, z których każde będzie miało inną matkę. Czy to już Moda na sukces? Nie, tym razem to psikus scenarzystów, który może jeszcze bardziej rozwinąć tę niebanalną postać, która na początku pełniła rolę tła dla Trzynastki i Kutnera.
Wspólnie narzekaliśmy na to, że House nie jest już House'm, że bohater stracił swoją charyzmę, pazur, zadziorność, za którą go pokochaliśmy. Niemniej jednak House zdaje się wracać do korzeni i jeżeli finał serialu będzie spójną i logiczną konsekwencją tego wszystkiego, co bohater przeszedł, to możemy spać spokojnie. Paradoksalnie odejście Lisy Edelstein z obsady może przysłużyć się House'owi, gdyż scenarzyści unikną pokusy, aby zakończyć historię rodzinnym happy endem. Teraz już tej pokusy nie mają i mogą pójść za głosem natury House'a, a nie za potrzebą zaspokojenia konsumpcyjnych pragnień widza. Umówmy się na inaugurację ósmego sezonu w barze, gdzie House pije swoje ulubione trunki.
Małgorzata Major
PS Wszystkich tych, którzy nie mieli jeszcze okazji posłuchać płyty Hugh Laurie'go zachęcam gorąco, gdyż jest to naprawdę świetny materiał. Szczególnie dla tych, którzy lubią bluesa, ale nie tylko, ponieważ warsta instrumentalna jest tak doskonale i nowatorsko zaaranżowana, że w połączeniu z nietuzinkowym głosem aktora brzmi to niesamowicie i jest kolejną odsłoną talentu naszego ulubionego posiadacza Orderu Imperium Brytyjskiego.
Moim zdaniem nie powinno być już wogle sezonu 8 bo to co pokazali w ostanim odcinku to już szkoda słów.
czyli nie będzie Huddy...