Dr James Wilson
Autor: ToAr | Kategoria: Serial | data: 17 maja 2011 | Odsłon: 4783
Najpierw ustalmy o co chodzi w tytule, bo ten idiom nie musi być zrozumiały dla wszystkich. "Jumping the shark" oznacza taki moment w cyklu życia serialu, po którym scenarzyści nie pokażą już nic lepszego, zaczną kopiować samych siebie, a scenariusze coraz częściej mogą (i będą) uciekać w, wydawało by się, absurdalnych kierunkach, nijak mających się do początkowych założeń serii, osobowości postaci itd.
kreślenie wzięło się z serialu Happy Days od sytuacji, w trakcie której jeden z bohaterów (w celu udowodnienia swojego męstwa) przeskoczył na nartach wodnych nad rekinem, mając na sobie spodenki do pływania i skórzaną kurtkę. W skrócie - od tego momentu można spodziewać się dosłownie wszystkiego.
House jest jednym z niewielu seriali, które tydzień w tydzień oglądam na bieżąco. Jednak z każdym kolejnym odcinkiem siódmego już (o matko...) sezonu utwierdzam się w przekonaniu, że wcale nie robię tego z powodu jego jakości, a raczej z przyzwyczajenia. Oglądam go już tyle lat, że trochę żal przestać, a poziom nie spadł jeszcze na tyle, żebym musiał co wtorek zgrzytać zębami z rozpaczy. Chociaż, czy na pewno?
W przypadku House'a "skoków przez rekina" można wskazać (z różnych powodów) co najmniej kilka. Alarm przeciwspoilerowy obniżam z czerwonego na pomarańczowy - starałem się nie rozkładać wątków na czynniki pierwsze i kluczyć wokół niektórych zwrotów akcji, ale czasem nie sposób o czymś nie wspomnieć.
1. "Serial skończył się po trzecim sezonie". Ten punkt wskazuje na przykład Klubowy Kolega Hitch, który na każde zdanie odnoszące się do tej sytuacji oraz zawierające w sobie słowa "później", "odcinek" i "dobry", zaczyna płonąć świętym ogniem, wyrusza na krucjatę i nie bierze jeńców. I faktycznie, finał trzeciej serii to pierwsze trzęsienie ziemi w kategoriach obsadowych - stara ekipa wylatuje z roboty, a w kolejnych odcinkach zaczynają pojawiać się w sporych ilościach nowe postacie. Przypadki, które główny bohater dostaje do zdiagnozowania też robią się coraz bardziej fantazyjne, mamy więc kobietę cierpiącą doświadczającą synestezji (widzenie dźwięków) i mężczyznę-kameleona, "przejmującego" osobowość osoby z którą rozmawia. Ten ostatni przedstawiony jest w taki sposób, że nawet jeśli ta choroba istnieje naprawdę, to w odcinku wygląda jak wątek science fiction.
Mimo to zmiany w obsadzie jednak pomogły wnieść do serii powiew świeżości pod postacią Trzynastki i Amber Volakis, ale również pozwoliły na zrealizowanie nie tylko najlepszego odcinka w historii serii, ale również jednego z najlepszych epizodów jakiegokolwiek serialu w całej telewizji - House's Head / Wilson's Heart. I tym oto sposobem dochodzimy do kolejnej konkluzji, czyli:
2. "Statystyka nie kłamie"
Obrazek powyżej to wykres oglądalności House'a w USA (zagregowane dane z Wiki, kliknij aby powiększyć). Najwyższy wynik zanotował odcinek Frozen z czwartego sezonu, wyemitowany zaraz po finałach Superbowl. Niedługo później nastąpiła przerwa związana ze strajkiem scenarzystów, a kiedy serial wrócił po prawie dwóch miesiącach, "odbił się" jedynie dzięki wspomnianemu akapit wcześniej finałowi sezonu. Od tej chwili epizody przekraczające oglądalność 15 mln widzów da się policzyć na palcach jednej ręki, a żaden nawet nie zbliżył się do granicy 20 mln. W ten sposób utrzymuje się niewielka, ale widoczna nawet gołym okiem, tendencja spadkowa.
W porządku, ratingi spadają, ale co z jakością serialu? Nie mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nagle zrobił się gorszy - zwrot akcji z końcówki poprzedniej serii poprzestawiał parę wątków, Wilson przeszedł pewną transformację, a "jego" odcinki były zwyczajnie ciekawe i "dobre do oglądania". Szukamy dalej.
3. "House się zmienia", czyli efekciarski zwrot akcji kończący piąty sezon i pierwsze odcinki sezonu szóstego zwiastujące zmianę formuły serialu. I wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że przemiana House'a to tak naprawdę zasłona dymna a za chwilę wszystko wraca do normy i jest po staremu. Mimo to seria pokazuje pierwsze znaczące rysy, które zaczęły pojawiać się na serialu. Już na samym początku, w odcinku Epic Fail scenarzyści rzucają w nas monstrualną bzdurą w postaci gry komputerowej zaprojektowanej najwyraźniej przez kogoś, kto nigdy w życiu nie trzymał w ręku pada, nie grał w nic od czasów Pac-Mana i zupełnie nie ma pojęcia o tej branży. Parę tygodni później House i spółka w odcinku Black Hole podłączają swoją pacjentkę (której wydaje się, że wciąga ją czarna dziura) do maszyny czytającej w myślach, która przedstawia wynik badania jako film...
4. "Cameron odchodzi, tym razem na stałe", albo jak sam lubię ten moment nazywać: "ostatni naprawdę dobry odcinek House'a". W trzecim (lub czwartym, zależy czy pierwszy liczyć jako jeden) odcinku szóstego sezonu, przy pomocy Jamesa Earle'a Jonesa, scenarzyści rozkręcili ostatni intrygujący, zajmujący i interesujący wątek w serialu, stawiając eks-ucznia-seminarium Chase'a przed trudnym wyborem moralnym i wiążącymi się z nim konsekwencjami. Po odcinku kończącym ten wątek twórcy strzelili sobie w stopę wysuwając na pierwszy plan Tauba, który nigdy nie był wybitnie barwną postacią, a druga połowa sezonu jego nijakość tylko obnaża.
Więc tak, to jest właśnie moment, w którym według mnie House się skończył. Mimo to niektóre pojedyncze odcinki (po epizodzie ósmym) były naprawdę dobre, a niektóre pomysły będące nieuniknionym następstwem "skoku przez rekina" całkiem trafione. Na ten przykład fajnie było zobaczyć odcinki, w których akcja skupiała się całkowicie na Cuddy (9 to 5) lub Wilsonie (...Wilson, zaskakujące), co dawało pewien obraz tego jak serial mógłby wyglądać, gdyby Hugh Laurie nie zahipnotyzował podczas swoich przesłuchań producentów. House w założeniu miał być jedynie... drugoplanową postacią!
Twórcy zaserwowali jeszcze na koniec szóstego sezonu dodatkowy zwrot akcji, który miał reanimować zainteresowanie serialem, czyli:
5. "Dajmy fanom to, czego chcą". Cuddy przychodzi do House'a i wyznaje mu miłość. Ot tak, bez powodu, nagle, po prostu deus ex machina! Żaden z wcześniejszych odcinków nie wskazywał, że coś takiego może nastąpić, więc od razu da się uchwycić unoszący się w powietrzu swąd taniego zagrania. "A co z Lucasem?" pyta równie zdziwiony jak widz House. "Jego już nie ma" odpowiada Cuddy, a ja wstaję i zaczynam bić brawo najprawdziwszej telewizyjnej tandecie. Koniec z dwuznacznymi sytuacjami, koniec z niedomówieniami, koniec z "gonieniem króliczka", które jest bardziej interesujące od jego schwytania. Brawo!
Jednak marudzenie zaczynam tak naprawdę dopiero z perspektywy kilkunastu kolejnych odcinków. Mimo wszystko takie zagranie stworzyło pewien interesujący punkt wyjścia dla siódmego sezonu, ale scenarzyści zupełnie nie przyłożyli się do swojej pracy, przez co każdy epizod wygląda prawie tak samo - House deliberuje o tym jak mu teraz jest dobrze i jak źle będzie mu w przyszłości, bo wszystko co dobre szybko się kończy, więc nic nie ma sensu. I tak przez bite dziesięć odcinków.
Następnym grzechem scenarzystów jest kopiowanie samych siebie. Czasem dosłowne i bez uciekania w tłumaczenie się przed widzem, jak na przykład w odcinku Two Stories, który jest kalką... Three Stories z pierwszego sezonu. Jak na ironię jest to jak do tej pory najlepszy odcinek ostatniej serii, więc o czymś to świadczy. Pojawia się również nowa postać - Masters, ostoja naiwności i niewinności - a jedynym celem jej istnienia jest pokazanie tego samego, co w pierwszych sezonach: House nie wierzy w idealizm, House ma destrukcyjny wpływ na innych, a wszyscy nadal kłamią. Znowu to samo, tylko tym razem bardziej czarno-białe i przerysowane do granic możliwości.
Ostatnie odcinki House'a idealnie oddają prawdę o tym, że jeśli się o czymś mówi, to czasem lepiej skończyć chwilę wcześniej, niż powiedzieć za dużo. W tej chwili serial ma ostatnią szansę, żeby zejść z anteny i pozostawić w pamięci widzów coś więcej, niż wspomnienie dobrych wątków komediowych, które jako jedyne powstrzymują go przed zupełną katastrofą. Oczywiście tak się nie stanie, bo oglądalność serialu nie spadła jeszcze poniżej średniego poziomu oglądalności sezonu pierwszego, więc FOX będzie męczył tę markę dopóki do reszty wszystkim nie zbrzydnie. Smutne.
PS. W odcinku Here Kitty z sezonu piątego House prawie dosłownie chciał "przeskoczyć rekina". Tyle, że plastikowego i nie samemu, a za pomocą rozpędzonego po własnoręcznie zbudowanym torze resoraka. Całe szczęście Cuddy zainterweniowała odpowiednio szybko łapiąc samochodzik w powietrzu, dzięki czemu serial zyskał jeszcze trochę czasu przed upadkiem.
Maciek Poleszak - CIUNIEK