Pozwólcie im się przyglądać. Na dużej scenie zawsze dokonuję cudów.

Dr Gregory House


Izba przyjęć: Męki doktora House'a

Autor: ToAr | Kategoria: Aktorzy | data: 24 sierpnia 2010 | Odsłon: 2475


Hugh Laurie podpisał niedawno nowy, lukratywny telewizyjny kontrakt i kupił elegancki dom w Hollywood Hills. Niby jest czego zazdrościć, ale on jasno daje wszystkim do zrozumienia, że wielka sława nie sprawia mu wielkiej radości.



Ostatnio ujawniono, że 51-letni Hugh Laurie – niegdyś najbardziej charakterystyczny odtwórca ról brytyjskich arystokratycznych przygłupów – jest dziś najlepiej opłacanym aktorem grającym w amerykańskich serialach telewizyjnych. Od kilku lat wciela się on w Gregory House'a, genialnego, cynicznego i narcystycznego antybohatera serialu "Dr House". Za jeden odcinek dostaje około 400 tysięcy dolarów, jednak i to specjalnie go nie cieszy.  

Niektórzy opowiadają, że Laurie często siedzi na murku przed studiem z twarzą schowaną w dłoniach ("zanurzony we własnym, pełnym udręki świecie", "gotowy do samounicestwienia…", i tak dalej). Niewykluczone, że te historie są przesadzone. Ale, co wydaje się znamienne, Laurie podpisał niedawno kontrakt na nagranie bluesowego albumu. Hugh najwyraźniej tak bardzo lubi pogrążać się w refleksji nad bólem egzystencji, że największe nawet pieniądze – ani rozgłos – nie skłonią go do uśmiechu.  

Emma Thompson, jego dawna dziewczyna, określiła go mianem "faceta smętnie seksownego, niczym hojnie obdarzony przez naturę węgorz". Nawet w tym osobliwym porównaniu największą uwagę zwraca słowo "smętnie". Laurie sugeruje, że jest osobą ponurą po części na skutek powszechnego przeświadczenia o jego ponuractwie. Od wielu lat czuje się osaczony przez ludzi, którzy na siłę próbują go pocieszać: "Głowa do góry, stary, wszystko będzie dobrze".  

Mimo licznych sukcesów – w tym dobrze przyjętych ról w "Czarnej żmii", "Jeevesie i Woosterze", a nawet filmach z serii "Stuart Malutki" – Hugh z podziwu godną szczerością przyznaje, że nie potrafi się wyleczyć z niskiej samooceny oraz głęboko zakorzenionego, szkocko-prezbiteriańskiego poczucia winy.  

W nielicznych udzielanych mediom wywiadach opisuje siebie jako kiepskiego aktora, nienadającego się do grania powierzanych mu ról. Wciąż ma wrażenie, że czego się nie dotknie, ponosi porażkę. Przyznaje, że niechętnie dał się namówić na udział w castingu do "Dr House'a", spodziewał się zarzucenia prac nad serialem po dwóch pierwszych odcinkach, a ponadto uważa, że obsadzając go w głównej roli producenci "popełnili straszny błąd".  

Im dalej, tym bardziej przygnębiająco. Ale serial okazał się fenomenem – nakręcono już sześć sezonów i według niektórych szacunków jest on najchętniej oglądanym programem telewizyjnym na świecie. Jego akcja rozgrywa się w fikcyjnym szpitalu w New Jersey, a Laurie wciela się w introwertycznego lekarza i genialnego diagnostę – luźno inspirowanego postacią Sherlocka Holmesa – który z  zasady nikomu nie ufa.  

"Nie pytam, czemu pacjenci kłamią – mawia House. – Po prostu zakładam, że wszyscy to robią". Kolejne z jego ulubionych powiedzonek brzmi: "Badania trwają długo. Leczenie jest szybsze". Tom Shales, kapryśny krytyk z „Washington Post”, nazwał House'a "najbardziej ekscytującym od wielu lat głównym bohaterem telewizyjnej produkcji".  

Laurie był do tego stopnia pewien niepowodzenia serialu, że przez pierwsze parę lat nie chciał kupić mieszkania w Los Angeles. – Cała reszta ekipy od razu wynajęła sobie domy – wspomina – a ja im mówiłem: chyba zwariowaliście. To wszystko się skończy za miesiąc. Mieszkałem w hotelu. Nawet się nie rozpakowałem. Pewnie to przez mój wrodzony pesymizm. Jeżeli coś idzie dobrze, to zanim się obejrzysz, ktoś ci wszystko popsuje.

Pesymizm? Melancholia? Depresja? Najczęstsza diagnoza jest taka, że cokolwiek dolega aktorowi, ma źródło w jego dzieciństwie. Był inteligentnym, ale emocjonalnie niezrównoważonym dzieckiem dwojga bardzo ambitnych rodziców, którzy dużo w niego inwestowali i w zamian oczekiwali równie wiele. Jego ojciec, William "Ran" Laurie był lekarzem, który pracował na dużym osiedlu budynków komunalnych w Oxfordzie, zamieszkanym przez robotników ze starej fabryki British Leyland. Młody Hugh był bardzo przywiązany do ojca (i dziś z pewnością dostrzega ironię losu, gdy grając House'a zarabia sto razy więcej niż jego tata jako prawdziwy lekarz). Miał jednak trudne relacje ze swą nieżyjącą już matką, Patricią, przez którą czuł się odtrącony – przynajmniej dopóki nie dojrzał i nie zrozumiał więcej.  

– Wciąż nie potrafię dokładnie określić charakteru moich stosunków z matką – mówi. – Ale jeżeli wierzyć moim siostrom, ona wymagała ode mnie dużo, ponieważ nie chciała, żebym zadowolił się w życiu czymś przeciętnym. Myślę, że pewnie była zadowolona z moich sukcesów, ale należała do pokolenia, które nie okazywało uczuć.  

Państwo Laurie, którzy nie byli szczególnie zamożni, odłożyli jednak dość pieniędzy, by wysłać syna do Eton. Stamtąd dostał się na Cambridge, gdzie studiował antropologię kulturową, wygrywał zawody wioślarskie i dołączył do trupy komediowej Footlights. Tam poznał Thompson, a dzięki niej także Stephena Fry, innego studenta, który został jego bliskim współpracownikiem. We trójkę przygotowali rewię "The Cellar Tapes", która otrzymała główną nagrodę na festiwalu w Edynburgu i została potem wystawiona na West Endzie.  

W 1989 roku Hugh ożenił się z Jo Greene, dyrektor teatru, z którą ma dwóch synów, Charlesa i Williama, oraz córkę Rebeccę. Ich małżeństwo przetrwało poważne zawirowania, między innymi jego romans z Audrey Cooke, reżyser filmu dla dzieci "The Place of Lions" z 1998 roku, w którym występował. Ostro skarcony za swój skok w bok Laurie nie mówi już w wywiadach o swojej rodzinie, ale jego znajomi twierdzą, że udało mu się naprawić małżeńskie relacje, a Jo towarzyszy mu zwykle w Los Angeles podczas zdjęć do serialu.  

Hugh twierdzi, że nie chciałby mieszkać na stałe w Ameryce, gdzie czuje się "zbyt obco", ale chyba i tak jest mu tam lepiej, niż chciałby przyznać. Odnosi sukcesy, dostaje ogromne wypłaty, jeździ na swoim ukochanym motocyklu Triumph i rzecz jasna chodzi do psychoanalityka. Gdyby nawet "Dr House" niespodziewanie się skończył, zawsze może wszystko sprzedać i wrócić do Wielkiej Brytanii, gdzie przecież też nikt go nie rozumie.

onet.pl



Zgłoś błądStaramy się, aby na tej stronie były jak najbardziej wiarygodne informacje. Jeżeli, więc zauważysz jakikolwiek błąd, to prosimy o zgłoszenie go wraz z podaniem linka do strony, na której się znajduje. Możesz się z nami również podzielić uwagami na temat strony. Za wszelką pomoc dziękujemy!
wasze komentarze (0)Dodaj kometarz »



Możesz być pierwszą osobą, która doda komentarz.