Ja z kolei nie lubię zdrowych pacjentów.

Dr James Wilson


Izba przyjęć: Seriale medyczne wracają do zdrowia

Autor: ToAr | Kategoria: Serial | data: 28 grudnia 2008 | Odsłon: 1299


Tak jak cały nasz system służby zdrowia, wielki przemysł seriali medycznych wkracza w nowy sezon z pewnymi nierozwiązanymi sprawami.



Są to problemy z narracją i charakterem tych produkcji, wyzwania personalne oraz – rzecz jasna – ważący się los milionów widzów i dolarów.

Łatwo byłoby obwiniać o wszystko ubiegłoroczny strajk scenarzystów, jednak większość problemów miała charakter bardziej organiczny. Produkowanym przez telewizję ABC "Chirurgom" (tytuł org. "Grey's Anatomy") udało się uniknąć katastrofalnego kryzysu dzięki zrezygnowaniu w końcówce ostatniego sezonu z nudnego wątku Dereka i Meredith, jednak mimo to serial i tak bardziej przypominał operę mydlaną niż dramat.

Powstający na bazie "Chirurgów" nowy serial "Prywatna praktyka" okazał się po prostu śmieszny z jego główną bohaterką Addison (Kate Walsh), która jest tam na tyle stuknięta, że trudno w niej odnaleźć pierwowzór tej postaci, a do tego cały ośrodek Oceanside Wellness Group jest przepełniony lekarzami nastawionymi bardziej na eksploatowanie stereotypów związanych z Los Angeles niż na rzeczywiste zajmowanie się leczeniem pacjentów.

W telewizji Fox wydaje się z kolei, że "Dr House" zamienił Vicodin na hel – obsada ciągle się rozrastała, historie stawały się coraz bardziej porozpraszane i nieskładne, a wianuszek wielkich aktorów zmuszony był stać wokół Hugh Lauriego i przyglądać się, jak scala on cały serial jedynie siłą własnej woli. (Wyglądał na dość chudego i zmizerniałego, trochę się martwiliśmy.)

Dla porównania w "Ostrym dyżurze" (tytuł org. "ER") wszystko wydaje się być pod kontrolą, a jego ostatnia seria mierzy się jedynie z upływem czasu. Po czternastu latach nadawania produkowany przez NBC serial z milionową obsadą, który na zawsze odmienił sposób, w jakim pokazuje się medycynę w telewizji, dobiega końca. Czy odejdzie w glorii chwały, czy w poczuciu klęski? Oraz – co znacznie ważniejsze – czy będzie w to zamieszany George Clooney?

Tydzień po rozpoczęciu kolejnego sezonu (lub w przypadku "Dr House'a" - trzy tygodnie) prognozy dla wszystkich są jednak pozytywne. Gdyby za rozwiązywanie problemów przyznawać nagrodę Emmy, powinna ją otrzymać Shonda Rhimes. Twórczyni zarówno "Chirurgów" jak i "Prywatnej praktyki" poddała oba swoje seriale podobnej rehabilitacji, słusznie skupiając się na aspektach medycznych.

Dzięki genialnemu ruchowi, który ożywia zarówno klimat jak i narrację seriali, "Seattle Grace" i "Oceanside Wellness" muszą się zmierzyć z zewnętrznymi, finansowymi kryzysami, które nie tylko przesłaniają wszelkie lepkie i nieprzyjemne problemy wewnętrzne, ale mogą z nich także bezpośrednio wynikać.

Na początku najnowszej serii "Chirurgów" szpital Seattle Grace spada z trzeciego miejsca najlepiej szkolących szpitali w Ameryce na miejsce dwunaste - to wystarczy, by przysporzyć jego romantycznie strapionemu personelowi wielu problemów i by jego szef (James Pickens) zaczął w końcu mieć tego dość (do boju, szefie!). W Seattle Grace nadal w powietrzu unosi się atmosfera miłości, z uroczym dodatkiem w postaci Kevina McKidda (grającego ostatnio w serialach Rzym i Journeyman) jako wojskowego lekarza macho, jednak zdecydowanie widoczny jest zwrot ku pacjentom oraz napięciom związanym z uprawianiem medycyny.

Dalej na południe, "Oceanside Wellness" jest po prostu bankrutem; bez wiedzy pozostałych członków zarządu Naomi (Audra McDonald) wzięła kolejny kredyt, którego teraz nie może spłacić. Lekarze nie zarabiają dla ośrodka wystarczająco dużo, prawdopodobnie dlatego, że zbyt wiele czasu spędzają po prysznicem i na wewnątrzbiurowych miłostkach.

Genialna i zabawna w przyznawaniu się do niedostatków serialu nadnarracja stanowi punkt wyjścia całej masy nowych historii, łącznie z etycznymi dylematami zabójcy w premierowym odcinku, który przypomina nam, dlaczego tak bardzo na samym początku lubiliśmy Addison.

Nic nie jest tutaj oczywiście łatwe. W serialach medycznych cała sztuka polega na tym, żeby jasno pokazać, że bohaterowie, którzy są lekarzami, są także niedoskonałymi istotami ludzkimi, a nie odwrotnie. W przeciwnym wypadku może się okazać, że są oni równie lekkomyślni w pracy, co w swoim życiu uczuciowym, a to nie tak łatwo im wybaczyć. Jest jednak przyczyna, dla której w telewizji jest tylu lekarzy: jeśli to chwyta, to chwyta naprawdę dobrze.

"Dr House" nigdy nie odszedł od swoich medycznych korzeni - jego twórca David Shore oraz główna producentka Katie Jacobs niemal fanatycznie skupiają uwagę na przypadkach i głównym bohaterze, nawet gdy zwiększają obsadę. Co dziwne, aby rozwiązać problem zwiększającej się obsady.... dodali nową postać. Jednak, żeby być sprawiedliwym, jedną postać także (tymczasowo) usunęli, choć wciąż jest to ciekawe podejście.

Na tymczasowym urlopie jest dr Wilson (Robert Sean Leonard), który opłakując śmierć swojej dziewczyny Amber i zdał sobie sprawę, że House jest w jego życiu pijawką. Wilson opuszcza szpital Princeton Plainsboro, a niedający za wygraną House znajduje nowego pomocnika w Lucasie Douglasie (Michael Weston), prywatnym detektywie, którego wynajął, by śledzić Wilsona, a potem – ponieważ okazało się to bardzo zabawne – wszystkich innych.

Choć sposób wprowadzenia nowego bohatera może wydawać się odrobinę absurdalny, to nie ma to wielkiego znaczenia, bo Douglas stanowi naprawdę zachwycający dodatek do serialu. Podobnie jak House, patrzy on na większość ludzi, w tym House’a, jak na zwierzątka w zoo, co w efekcie tworzy sardoniczno-narcystyczną postać, z którą House może sobie naprawdę pogadać.

Postać detektywa niemal usprawiedliwia rozbudowaną obsadę. Za każdym razem, kiedy odkrywa on jakieś prowokacyjne informacje, którymi House chętnie się potem dzieli z innymi - tak jak w przypadku ubiegłotygodniowej rewelacji o sekretnym koncie bankowym niewiernej żony dr Tauba – każdy z bohaterów otrzymuje należną mu chwilę w świetle reflektorów. Douglas nie będzie wiecznie święcił sukcesów - choćby dlatego, że chcemy powrotu Wilsona – jednak z całą pewności kupi serialowi wystarczająco dużo czasu, by można było określić, kto jest w nim ważny, a kto nie i każdy dostanie odcinek, w którym będzie mógł zabłysnąć.

Autorzy "Ostrego dyżuru" nie muszą myśleć w perspektywie dalszej niż najbliższa seria i zaczynają z wielkim hukiem. Wybuch karetki i śmierć Grega Pratta (Mekhi Phifer) to rodzaj historii, który zwykle zostawia się na finał lub przynajmniej, by utrzymać napięcie w trakcie sezonu. Jednak "Ostry dyżur", jako największy ze współczesnych seriali medycznych, zawsze robił pewne rzeczy inaczej. I właśnie dlatego dotrwał aż do 15. serii.

Źródło: Onet.pl

Zgłoś błądStaramy się, aby na tej stronie były jak najbardziej wiarygodne informacje. Jeżeli, więc zauważysz jakikolwiek błąd, to prosimy o zgłoszenie go wraz z podaniem linka do strony, na której się znajduje. Możesz się z nami również podzielić uwagami na temat strony. Za wszelką pomoc dziękujemy!
wasze komentarze (0)Dodaj kometarz »



Możesz być pierwszą osobą, która doda komentarz.