Dr Gregory House
Autor: ToAr | Kategoria: Postacie | data: 2 kwietnia 2010 | Odsłon: 1960
House jest niewolnikiem własnego instynktu i intelektu. Jego diagnostyczna ekwilibrystyka podszyta jest potrzebą zniesienia pustki świata.
Wiewiórki piszczą, że w Stanach szpitale mają nielichy kłopot. Rozzłoszczeni pacjenci domagają się odszkodowania za złe traktowanie. Konkretnie – oczekują luksusów znanych z serialu „Dr House”.
Popularność serialu wprawia w osłupienie. Mamy do czynienia z bardzo sprawnie napisanym, nieźle – czasem znakomicie – zagranym dziełem telewizyjnym, które odbierane w większych dawkach wręcz razi brakiem rozwojowości. Poza pacjentami, nie ma tu ani jednego człowieka. Tylko genialny lekarz i ludzie służący mu do przeglądania się, dopowiadający, podkreślający aspekty jego osoby. Widać to wyraźnie w późnych odcinkach, kiedy scenarzyści próbują nadać otoczeniu więcej samodzielności (wydanie DVD szczęśliwie umożliwia łatwe przewijanie tych fragmentów).
House jest szefem zespołu diagnostycznego szpitala w Princeton-Plainsboro, facetem, który upora się z każdym, najbardziej nawet skomplikowanym przypadkiem. Pacjentów nie znosi, unika jak może, wysyłając do nich mniej lub bardziej skołowanych podwładnych (tych samych, których zmusza do czynów nielegalnych, w rodzaju włamania), zdradza zainteresowanie wyłącznie tajemnicą, jaką kryje w sobie choroba. Dla tego rodzaju zagadki jest gotów poświęcić wiele, z własnym zdrowiem na czele. Ludzie zdają się go nie obchodzić (zdrowy znaczy nudny), więc w wolnym czasie House pomiata pracownikami ile wlezie, a kiedy ci mu się znudzą, żywo komentuje drugorzędowe cechy płciowe swojej szefowej. Uwielbia porno, chętnie dzieli się tą pasją z podwładnymi i jeśli nawet nie korzysta zbyt często z usług prostytutek, to nieustannie o tym gada.
Nade wszystko, cierpi.
Kiedyś dostał postrzał w nogę, pojawiły się powikłania i nasz geniusz, postawiony przed dylematem wózka inwalidzkiego, po męsku odpuścił. Każdy krok sprawia mu ogromny ból, co pociągnęło za sobą kolejny kłopot, czyli vicodin. To lek przeciwbólowy, który House wsuwa jak tiktaki, osuwając się z wolna w paranoję i fantazmaty. Tu dochodzi do głosu popkulturowa filozofia człowieka, suma szczęścia i nieszczęścia jest stała, a każdy dar musi być okupiony brakiem – gdy dar wielki, to i ubytek niemały. Jedyny człowiek, który ma do niego siłę, onkolog Wilson, mówi w pewnej chwili: „Nie lubisz siebie, ale podziwiasz”. Ot, cała prawda o facecie.
Zgadzam się mogli by poprawić błędy ...
POSTRZAŁ W NOGĘ?!
Zamiast po prostu pisać bzdury na "trendy temat" mogli by nie pisać wcale. Albo trzymać się faktów.