Witaj! [ logowanie | rejestracja ]
Kontynuuj milczenie, jeśli się zgadzasz.
Dr Gregory House
Izba przyjęć: Dr House zdiagnozowany
Autor: ToAr | Kategoria: Postacie | data: 3 października 2009 | Odsłon: 5536
Dlaczego najpopularniejszy lekarz świata nie liczy się z pacjentami, mści się na kobietach, a przyjaciół traktuje jak szmaty. Rozmowa z Michałem Czernuszczykiem, psychoterapeutą związanym z Pracownią Terapii i Rozwoju oraz Stowarzyszeniem Opta.
reklama | czytaj dalej →
- Ale najpierw ważne zastrzeżenie: wystawianie diagnoz na odległość, poza gabinetem psychoterapeuty, jest nieprofesjonalne i nieetyczne. Możemy to zrobić z przymrużeniem oka tylko dlatego, że chodzi o postać fikcyjną.
Zacznijmy od katalogowania objawów - House ma niewątpliwy problem z relacjami międzyludzkimi. Nawet jego fizyczna dolegliwość, za sprawą której musi wciąż zażywać środki przeciwbólowe, wynika ze złej decyzji, którą jego ówczesna partnerka podjęła, gdy House był nieprzytomny...
- Chwileczkę, bo teraz już przyjmuje pan optykę doktora House'a. Zawsze tak jakoś się układa, że jego przyjaciel robi błąd, a jego partnerka podejmuje złą decyzję. Poza tym wszyscy kłamią, wszyscy są obłudni albo zaślepieni, cała gadanina o uczuciach to sentymentalne brednie.
Otóż rzeczywistym problemem House'a jest nie to, że ma problem z relacjami międzyludzkimi, tylko to, że on nigdy nie potrafi uznać własnej winy. On zawsze powie, że nie ma problemu z przyjaźnią, tylko po prostu w jego otoczeniu nie ma ludzi godnych tego, by się z nim przyjaźnić. I jeśli jakaś relacja się rozpadła, to w przekonaniu House'a było tak zawsze z winy tej drugiej osoby.
A jednocześnie potrafi kierować zespołem tak, że odnosi on sukcesy!
- Tak, bo jednocześnie w pracy House zawsze jest w stanie bliskim maniakalnego pobudzenia. Jego zaangażowanie daleko wykracza poza zwykłe wymogi zawodowej rzetelności. Robi na sobie jakieś medyczne eksperymenty, wydaje własne pieniądze na dodatkowe ekspertyzy, nawet wynajmuje detektywa, żeby śledził ludzi. Dlatego właśnie odnosi zawodowe sukcesy - po prostu zależy mu na nich tak bardzo, że posuwa się do tego, czego zwykły człowiek by już nie zrobił.
Ale interesującym uzupełnieniem maniakalnego pobudzenia doktora House'a są sceny, w których widzimy go samego w domu - pustym, nieprzyjemnym. To są stany bliższe depresji.
W pracy jego samotność maskują zawodowe sukcesy. Dopiero w domu, gdy jest sam, House odczuwa swoją samotność.
W piątym sezonie, którego jeszcze nie pokazano w Polsce w całości, House w końcu pogodzi się z tym, że ma problem. Na razie wmawia sobie, że go nie ma - bo jego problemy nie rzutują na wydajność w pracy.
- Psycholog powiedziałby, że on ma zaburzenia osobowości. To nie jest choroba, ale to jest dysfunkcja. Widać, że systematycznie nie radzi sobie z relacjami międzyludzkimi, ale dopóki on sam się do tego nie przyzna - nie można go zmusić do terapii, bo nie ma do niej motywacji.
A czy można to zaburzenie jakoś nazwać jednym fachowym określeniem? Nerwica, cyklofrenia, autyzm, socjopatia...
- To jest narcyzm. Kontrast między doktorem House'em w domu i doktorem House'em w pracy pokazuje, jak ważne dla niego jest to, by mieć publiczność, która go podziwia. W stanie maniakalnego pobudzenia udaje mu się zaprzeczyć swojej potrzebie - potrzebie zbliżenia do innego człowieka.
House nie kieruje się dobrem pacjenta, tylko satysfakcją z trafnej diagnozy. Tylko tak na zdrowy rozum, po co diagnoza, jeśli się nie zwraca uwagi na dobro pacjenta? Zaprzeczenie jak drut.
Proszę zauważyć, jaki on jest radosny, kiedy może wystawić trafną diagnozę, zarazem robiąc krzywdę pacjentowi. Nic nie sprawi doktorowi House'owi większej zawodowej satysfakcji niż udowodnienie żonie, że mąż ją zdradzał, albo zdemaskowanie ojca sypiającego z własną córką.
Był taki odcinek, w którym piękna modelka okazała się mężczyzną cierpiącym na raka jąder. Do tego sypiał z nią ojciec, który teraz się brzydzi, gdy się dowiedział, że sypiał z mężczyzną.
House był w siódmym niebie: nie dość, że znów miał rację jako lekarz, to jeszcze przy okazji prawdziwa okazała się jego wizja rodziny, w której wszyscy nic, tylko się krzywdzą i okłamują. House jest przekonany, że świat jest koszmarem i że jego życiowym przeznaczeniem jest zdzieranie zasłony ułudy i nieustanne dowodzenie, że nic nie ma sensu.
Ale jak się trochę poogląda ten serial, człowiek zaczyna spoglądać na świat oczami doktora House'a. W końcu żadna ludzka historia nie może mieć happy endu, bo wszyscy kiedyś umrzemy, zapewne w jakiś bardzo nieprzyjemny sposób. House'owi zawsze o tym przypomina jego nieustannie boląca noga...
- Moment! Przecież był odcinek, w którym Cuddy, jego szefowa, podała mu placebo zamiast środków przeciwbólowych, i też mu to przyniosło ulgę. To sugeruje, że ból, na który skarży się House, nie jest do końca bólem fizycznym, że on go podświadomie wyolbrzymia. Po prostu dobrze mu jest czuć się kaleką, dobrze mu jest z tym stygmatem. Jest taka charakterystyczna postać pacjentki, którą House poznaje w przychodni, do której czasem Cuddy zsyła go za karę. Dziewczyna prawdopodobnie jest prostytutką albo striptizerką. To nie jest do końca pewne, ale House tak podejrzewa i ona tego nie prostuje. Widać, że House ją lubi właśnie za to, widzi w niej bratnią duszę, być może dlatego, że taki zawód też stygmatyzuje, wiąże się z cynicznym spojrzeniem na świat, które odpowiada House'owi.
Skąd się właściwie bierze w ludziach taka potrzeba wyolbrzymiania własnych nieszczęść?
- W przypadku House'a można odpowiedzieć, że bierze się z tego, że on ciągle dostaje od życia nie to, czego tak naprawdę potrzebuje. W związku z tym musi podtrzymywać w sobie teoretyczne uzasadnienie, że tak jest, bo tak po prostu musi być. Kilkakrotnie pojawiał się w tym serialu taki motyw, w którym House, rozmawiając z umierającym człowiekiem, świadomie chce go pozbawić nadziei na życie pozagrobowe. Po co on to robi? Tak naprawdę po to, by przekonać samego siebie. W swoją teorię, że życie nie ma sensu, bo polega tylko na czekaniu na jakąś straszną śmierć, tak do końca nie wierzy sam doktor House. Wciąż tli się w nim nadzieja, że może być inaczej, i wciąż tego bardzo silnie pragnie. Stąd jego maniakalne pobudzenie w pracy - z całej siły stara się tę nadzieję w sobie zabić. Uważa siebie za geniusza, więc nikt nie może go przegadać tak, żeby on zmienił zdanie, ale tym silniej marzy o tym, że kiedyś spotka równorzędnego sobie geniusza, który mu powie: owszem, ludzkie życie to tylko czas między narodzinami a śmiercią, ale wciąż to, co przez ten czas zdążymy zrobić, może mieć sens.
Więc jest po prostu dzieckiem, które broi, bo chce zwrócić na siebie uwagę rodziców? Tata mnie nie kocha, więc na złość odmrożę sobie uszy?
- Rozpacz jest uczuciem, któremu narcyz zaprzecza. Zamiast niego najchętniej manifestuje wściekłość. To, że House ma skłonność do autoagresji i autodestrukcji, nie ulega wątpliwości.
Mówiliśmy już tutaj o tych eksperymentach, które robi na sobie - przecież one są bardzo niebezpieczne, ocierają się o samobójstwo. House rozmyślnie wprowadził się w stan śmierci klinicznej - był odcinek, w którym wywołał u siebie atak serca. To było przecież dramatyczne zakończenie sezonu, tak, że nawet nie wiemy, czy House przeżyje swój eksperyment. On może sobie wmawiać, że robi to dla dobra pacjentów, ale przecież jeśli spojrzeć na to z zewnątrz, jest to czysta autoagresja. Jego to ekscytuje, że przy okazji ociera się o śmierć. Kiedy się ocknie, nie widać u niego żadnej refleksji, tylko radość z tego, że była taka jazda, i pragnienie, żeby następnym razem pojechać jeszcze ostrzej.
Kobiety, jak wiadomo, uwielbiają mężczyzn z taką nutą autodestrukcji. I kobiety uwielbiają też doktora House'a, niewątpliwie zafascynowane są nim jego koleżanki. Skąd to się bierze?
- Przecież House jest uwodzicielski. On cały czas wysyła nęcące sygnały. Ale dlaczego on chce uwodzić kobiety? Żeby je porzucić i tym samym po raz kolejny udowodnić, że miał rację, związek się zakończył cierpieniem. Wygląda na to, że House cały czas chce się na kobietach za coś mścić, i niestety, odnosi w tym sukcesy. Z terapeutycznego punktu widzenia taka sytuacja oznacza wielki dramat pacjenta, bo te sukcesy są zarazem porażką. House wciąż utwierdza się w przekonaniu, że "ma rację", że jego wizja świata jest prawdziwa. A więc jeszcze bardziej cierpi.
Mamy strzępki informacji o jego dzieciństwie - z tego, co doktor House mówi o sobie, jakoś potężnie go skrzywdzono. Jaka krzywda może stworzyć narcyza?
- Narcyz to osoba, która myli miłość z podziwem. W normalnym rozwoju osobowości człowiek uczy się od swoich rodziców, co to znaczy kochać i być kochanym. W miłości najważniejsze jest to, że się kocha "kogoś", a nie "za coś". Tymczasem podziw jest zawsze za coś konkretnego, podziwiamy na przykład czyjąś urodę albo sukcesy zawodowe. Narcyzm może się u dziecka budować z tego, że nie czuje się kochane po prostu za to, że jest, tylko że jest nagradzane za konkretne osiągnięcia. Jeśli rodzice w ogóle nie okazują mu miłości, zaczyna szukać zastępczej satysfakcji w podziwie grupy rówieśniczej - która może go podziwiać na przykład za to, że spektakularnie znęca się nad słabszymi.
Zawsze myślałem, że narcyz właśnie chce być kochany.
- Chce, ale nie potrafi, bo nie rozumie tej różnicy. W terapii używamy pojęcia "zranienie narcystyczne". To jest moment, zwykle bolesny, w którym narcyz tę różnicę wreszcie zaczyna sobie uświadamiać. Dociera do niego, że cały podziw świata nie może zrekompensować uczucia, czułości, bliskości...
...czyli wszystkich tych rzeczy, o których doktor House najczęściej opowiada kpiarskie żarciki.
- On by to wykpił, bo on sobie wmawia, że te rzeczy, po pierwsze, nie są mu potrzebne, a po drugie, w ogóle nie istnieją. A jednocześnie on już choćby z przyczyn czysto metrykalnych jest w takim wieku, że musi do niego zacząć docierać to, że nie może wiecznie funkcjonować na tej zasadzie.
Co mogłoby być dla House'a zranieniem narcystycznym? Spektakularna porażka zawodowa?
- Niekoniecznie, to może być coś z dziedziny jego relacji interpersonalnych. Czwarty sezon opisuje w pewnym sensie zranienie narcystyczne rozłożone w czasie. Pod koniec trzeciego sezonu doktor House zdążył się skłócić z całym swoim zespołem. Wyrzuca Chase'a, Cameron odchodzi po nieudanym romansie, w którym House ją nieustannie upokarzał, Foreman odchodzi, mówiąc House'owi na pożegnanie, że nie chce być taki jak on.
House oficjalnie zaprzecza temu, że go te rozstania zraniły, ale przecież przez cały czwarty sezon usiłuje się jakoś pogodzić z tą trójką. On cierpi bez nich. Traktował ich jak szmaty, wykorzystywał ich bez skrupułów, ale kiedy odeszli, uświadomił sobie, że jednak ich potrzebuje.
Podsumowując, jakby to był kolejny odcinek serialu, udało nam się odkryć, że wszystkie problemy doktora House'a mają jedno wspólne źródło. Można u niego zdiagnozować różne choroby: uzależnienie od leków, chorą nogę, niezdolność do empatii. Tymczasem wszystko to bierze się z jego narcyzmu!
- Niezdolność do empatii? Wiemy przecież, że on jest zdolny do wyższych uczuć, tylko bardzo silnie się broni przed ich odczuwaniem. Pytanie - dlaczego?
To ja się teraz zabawię w psychologa: z dzieciństwa doktor House wyniósł naukę, że uczucia służą głównie robieniu ludziom krzywdy. Nawet jeśli przez chwilę za ich sprawą będzie nam przyjemnie, to zapłacimy jakąś surową cenę w chwili rozstania czy odrzucenia. Dorosłe życie tylko go w tym przekonaniu utwierdza, bo podświadomie prowokuje takie sytuacje.
- Brawo, opisał pan dokładnie dramat narcyza.
Źródło: wyborcza.pl
Poleć news innym
wasze komentarze (1)Dodaj kometarz »
Może powiem jak pokemon, ale ŻAL.PL